poniedziałek, 12 listopada 2018

[Legends of Tomorrow] S4E03 Królowa jest punkówą?!

Z góry przepraszam za obsówkę z tym postem. Napisy pojawiły się chyba w czwartek, a w piątek pojechałam do Katowic na zlot fanów Marvela i DC, z którego wróciłam dopiero w sobotę wieczorem (a raczej już prawie nocy). Niedziela, jak niedziela, zawsze zajęta, ale już biorę się do pisania.

Przypomina, że już jutro, naszego czasu, kolejny odcinek.

Tym razem nasi bohaterowie ustalili, że coś niedobrego dzieje się z teraźniejszą Anglią, a problemem jest sama królowa Elżbieta. Wykryto, że magiczny uciekinier przesiaduje w Londynie roku 1977. Jak się dowiadujemy, Nate zaczyna być typowym biurowym gostkiem i niezbyt ciągnie go do powrotu na Wavridera. Wracając do Londynu, ekipa Legend i Constantine wybierają się do klubu, w którym panuje punk, a było to spowodowane tym, że przesiadywał tam ulubiony zespół królowej. Oczywiście Legendy nie byłyby sobą, gdyby nie wywołały bójki, przez co potencjalny obiekt ich poszukiwań ucieka... w furgonetce, w której przesiadywał nasz fan disco, czyli Ray Palmer (który nie chciał się wbić w punkowe wdzianka jak reszta zespołu). Raymond ucieka wraz z grupą The Smells, a następnie za prośbą Sary zostaje wtyką, która ma odnaleźć magiczne stworzenie. Nie powiem, uśmiałam się w momencie, kiedy grzeczny Ray ukradł psa królowej, w czym pomogła mu Sara, która pobiła ochroniarzy królewskich pupilków, a tym samym wystraszyła gostka, który wyprowadzał te psy. Nie powinno umknąć też uwadze to, jak dobrze poradził sobie Mick w roli informatora aka gościa, który mówił Rayowi, co ma dokładnie robić. I niezapomniany bieg do furgonetki — jeden z najlepszych momentów komediowego serialu.

Jednak nie zawsze musi być tak zabawnie, prawda? W odcinku mieliśmy też pokazanego Constantine'a, który wybrał się do baru, w którym obsługiwała go pewna piękna blond pani. Do Johna dołączyła Zari i w tym momencie dowiadujemy się, że ten nie chciał się tylko upić, ale po prostu poznać matkę, której nigdy wcześniej nie widział na żywo na oczy. Zrobiło mi się naprawdę przykro, zwłaszcza że nie znam historii Constantine'a z serialu czy filmu, a ta scena nawet wywołała łezkę w oku. Na zakończenie nasz magik prosto z piekła chciał wymazać się z historii, bijąc się ze swoim ojcem. Potem w tym wątku dostaliśmy znowu piękną mowę Zari. I powiem to ponownie, naprawdę trochę mnie denerwuje, że zrobili z niej taką... postać na wzór J'onna J'onzza (z Supergirl). Lubiłam tę Zari, która potrafiła drzeć koty z Sarą czy mieć własne zdanie, a innych kompletnie w dupie. Ja rozumiem, że każda postać przechodzi jakąś przemianę, ale to jest jednak piekło, a niebo. Wracając do naszego Raya, a raczej Rayge'a (o ile dobrze to zapisałam). Po swoim pierwszym pranku, z dobrego chłopaka zrobił się rozrabiaka. Zgodził się nawet na tatuaż, a przecież nikt wcześniej nie pomyślałby, że jest do tego zgodny. I zapewne myślicie sobie, a co z tą istotą magiczną? Nie napisałam na początku, że Constantine uważał, że magicznym jest rudy gościu, który miał okazać się skrzatem, ale po badaniu z ryżem okazało się, że to nie on, a co więcej, nie był nawet Irlandczykiem. Natomiast magicznym okazał się zmiennokształtny o imieniu Charlie. W sumie bardzo spodobała mi się ta postać, jej charakter i ogółem aktorka, która z początku ją grała. Naprawdę jestem zawiedziona, że została ona zastąpiona Maisie Richardson-Sellers, chociaż wiem, że ma to związek z dalszą fabułą. No nic, czekam jak to się dalej rozwinie. A mówiąc o Maisie. Tak, powraca Amaya, ale już nie jako Amaya, którą znamy, a jako Charlie — zmiennokształtna istota magiczna, która zamieniła się w Amaye, a po tym John odebrał jej moc zmieniania postaci. Będzie niezła zabawa, zważywszy na relację między Jiwe, a Natem. Właśnie! Zapomniałam o Heywoodzie, który w tym odcinku też dostał kilka minut czasu antenowego. Wraz z Garym udali się do jakiegoś okresu przed naszą erą (niestety nie przypomnę sobie teraz), aby pozbyć się problemu. Tam zostali zaatakowani przez istotę, którą poznaliśmy już w drugim odcinku trzeciego sezonu. Mówię oczywiście o tygrysie szablo-zębnym, który niemal nie rozerwał Gary'ego i Nate'a na kawałeczki. Nasi "czasowi kumple" zdołali naprawić to, co było zepsute, a jednocześnie zabrać nagrodę, którą była jakaś roślinka. Szkoda, że to właśnie ta roślinka była magicznym uciekinierem, którą później pokonali w biurze za pomocą zszywacza i jakieś części czegoś. Taaak, wyobrażacie sobie minę Avy, która patrzy na ten cały bałagan, który spowodowali? Była bezcenna.


W tym odcinku nie zabrakło wątku avalance. Choć był krótki, dalej mogę z czystym sumieniem stwierdzić, że relacja między paniami jest naprawdę dobrze rozbudowywana, a ja tylko się raduję.


Podsumowując, odcinek nie był zły, miał swoje dobre momenty, ale również potknięcia. Tak jak już mówiłam, nie podoba mi się obecna rola Zari w zespole, zrobienie z Nate'a biurowego gostka też nie jest najlepsze, choć domyślam się, że jest to spowodowane niskim budżetem, jaki Legendy dostają (a przyznał to sam Nick Zano, który odgrywa rolę Nate'a). Bardzo podobał mi się wstęp do tego punkowego światka. Podoba mi się to, co robią z Constantinem. Nie znam jego przeszłości, a wiem o nim jedynie tyle, co było powiedziane w Arrowie i w Legendach, ale to naprawdę interesująca postać i jestem niesamowicie ciekawa, kto zostanie głównym antagonistą serii (a mam niemal 99% pewności, że będzie to ktoś związany z Johnem).




A wam jak podobał się odcinek? Macie podobne odczucia co ja? Czekacie na jutrzejszy dzień? Dajcie znać!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

CREATED BY
MAYAKO
CREDIT: ART