poniedziałek, 29 kwietnia 2019

Ależ to było dobre! Czyli "Legends of Tomorrow" sezon 4 odcinek 12

Na początek, jak zwykle, zacznę przepraszać, ale powinniście się do tego przyzwyczaić. Po drugie, przepraszam, że post dopiero teraz, ale były lekkie zawirowania w postaci książki do WOS-u i te sprawy. Po trzecie, ależ to było dobre! Dlatego skusiłam się do napisania posta na ten temat.



Ogółem streszczenie dwunastego odcinka 4. sezonu "Legends of Tomorrow" możecie znaleźć TUTAJ. Jest to streszczenie pisane przeze mnie, więc na spokojnie, nie kopiuje czyjejś pracy. 

W tym poście pragnę dać jedynie moje osobiste odczucia co do odcinka, więc nie będzie on zbyt długi, bo skupię się na jednej uwielbianej przeze mnie parze *werble* Avalance.

Aby lepiej zrozumieć, dlaczego ten odcinek tak bardzo mi się podobał, musimy się cofnąć kilka tygodni wstecz, a dokładniej do momentu, kiedy Legendy wróciły po kilkumiesięcznej przerwie w emisji. 
Właśnie wtedy doszło do mojego załamania nerwowego z powodu zerwania Avy i Sary. Nie powiem, ostatnia scena, w której Ava każe wyjść Sarze z jej gabinetu, po ich kłótni. Kłótnia była oczywiście spowodowana tym, że Sara zrobiła dość ważną rzecz nie po myśli Sharpe, co mogło się źle skończyć. I właśnie po tej kłótni Ava Sharpe nie pojawiła się w serialu przez dwa odcinki, co już wtedy mogło zaniepokoić widzów. 
Na szczęście wróciła w odcinku dwunastym, ale w dość... kiepskiej sytuacji. Bowiem trafiła do czegoś w rodzaju czyśćca, a  Sara, ze względu na to, że dalej ją kocha, postanowiła ją stamtąd uwolnić. I tutaj już miałam takie wielkie awww na twarzy, gdyż widać, że te dwie bohaterki, pomimo jakie trudności przechodzą, nadal się kochają. Sytuacja, która miała miejsce w prywatnym czyśćcu Avy (potocznie też nazywanym sklepem IKEA), miała nam pokazać jeszcze więcej zalet, jaki ten ship posiada. No bo błagam, jak dwie bohaterki, z których jedna jest podróżniczką w czasie, a druga klonem zarządzającym organizacją zwaną Biurem Czasu, mają odnaleźć się w czymś tak normalnym, jak składanie szafy, wybieranie wspólnego materacu, czy układaniem poczty. Miałam naprawdę niezły ubaw widząc Sarę pełną zapału do złożenia czegoś tak prostego, jak szafa z Ikei, a następnie widząc jej "zrozpaczoną minę" po tym, jak szafa w jednej chwili runęła. Teraz będę a'la psychoanalitykiem i stwierdzę, że w tym związku Sara jest osobą, która jest zbyt impulsywna i robi nieprzemyślane rzeczy, a Ava jest zorganizowaną, myślącą, trzymającą się ustalonego planu (ach te biurowe kodeksy) osobą, która po porażce odczuwa mocne zawiedzenie. Co z tego wynika? To dwie całkowicie różniące się osoby, które nie wiadomo jakim cudem się w sobie zakochały. Ale jak mówi stare przysłowie — "Przeciwności się przyciągają".

Dalsza scena z materacami też dała mi mocne bicie w serduchu, gdyż pokazała, że bohaterki odczuwają takie uczucie, jak obawa przed przyszłością, o której jedna z nich nie chciała myśleć ze względu na swoją przeszłość. Oczywiście mówię tu o Sarze, która przecież już raz zmarła, a teraz jej przyszłość jest niemal trudna do ustalenia przez to, że jest podróżniczką w czasie. Ten moment był też dla mnie fajny ze względu na to, że jakiś czas temu mieliśmy pokazaną Avę i Sarę jako dzieci, które były na obozie letnim (coś tam o tym pisałam TUTAJ), a teraz pokazali nam, jak te dwie panie mogłyby wyglądać w przyszłości za pięćdziesiąt lat. 
Kulminacją tego było normalne życie, w których musiały zmierzyć się z codziennością — myciem talerzy, sprzątaniem i naprawianiem, pocztą. I tu zaczęły się problemy, gdyż właśnie tak banalne rzeczy doprowadziły do kłótni. I w sumie się nie dziwię. Jak mają żyć normalnie, kiedy obie zajmują się sprawami, o których zwyczajny człowiek nie ma zielonego pojęcia. To nie jest przecież ich świat! Jednak w końcu będą musiały się z tym zmierzyć, o ile dalej chcą być razem, prawda? Życie razem to nie tylko łapanie magicznych uciekinierów, ale również tak zwyczajne rzeczy jak gotowanie, sprzątanie czy, na litość, poczta. Problemy z magicznymi uciekinierami kiedyś się skończą, a co wtedy? Tutaj najwięcej obaw miałaby Sara i ja jej się nie dziwię. Osoba, która od bardzo dawna jest związana z czymś, co nie jest normalne, będzie miała problemy do życia w normalnym świecie, nawet jeśli miałaby żyć z ukochaną osobą. I właśnie przez takie myślenie obie zostają rozłączone. Sara dostaje do wyboru tysiące Av (wybaczcie, jeżeli źle odmieniłam), ale poszukuje tylko tej jednej. Tej, którą kocha i nie zamieniłaby na żadną inną. Słodkie, prawda. 

W końcu jej się to udaje, a zwieńczeniem tego wszystkiego okazał się całus, który pozwolił im się wyrwać z największego koszmaru Avy — życia jak normalna osoba. 
Sama mam nadzieję, że jednak obie poukładają sobie to wszystko w główkach i uświadomią sobie, że muszą nauczyć się żyć razem, jak dwie normalne osoby, a nie tylko jako "superbohaterki". I ja wiem, że to w tych okolicznościach może być trudne, ale kto wie, może im się uda. 
W tym miejscu chciałabym dodać jeszcze ciekawostkę, która pojawiła się na tegorocznym Clexaconie, na którym Avalance miało własny panel. Caity Lotz (Sara Lance) na pytanie odnośnie do małżeństwa Sary i Avy odpowiedziała, że nie chciałaby, aby te dwie bohaterki wzięły ślub. Uważa, że to zburzyłoby tą ciekawość, jaka obecnie jest. Bycie w związku partnerskim jest dla niej fajniejsze i ma więcej otwartych ścieżek na rozbudowę. I w sumie zgadzam się z tymi słowami. Po małżeństwie ta ciekawość ich związku skończyłaby się, tak jak było w przypadku Olivera i Felicity (Arrow) czy Barry'ego i Iris (The Flash).

Rozpisałam się na temat samego Avalance, a przecież cały odcinek to nie tylko one, prawda? 
Na drugim planie była akcja z Neronem. I tutaj już naprawdę króciutko (chociaż cały post miał być krótki, ale coś nie wyszło). 
Szczerze się cieszę, że Nora Darhk, która w zeszłym sezonie była przecież tą złą, zmieniła się i teraz stoi po stronie dobra. Lubię aktorkę Courtney Ford za to, jak odgrywa swoją postać i uważam, że wychodzi jej to bardzo dobrze. W połączeniu z Brandonem (Ray Palmer w serialu) tworzą naprawdę świetny duet, ale to przecież nic dziwnego — w życiu prywatnym są małżeństwem. I po raz kolejny stwierdzam, że postać Constantine'a nadal mnie irytuje, ale też jest mi go żal. Ten odcinek udowodnił, że nasz pan od czarnej magii ma jakieś tam uczucia. 

Dobra, za bardzo się rozpisałam. Chcę dodać, że naprawdę wyczekuję jutrzejszego odcinka.
A teraz już kończę i biorę w rękę vademecum do WOSu bo matura już za pasem, a wiem jedynie tyle, że Polska wstąpiła do Unii Europejskiej w 2004 roku. 
Trzymajcie się, no i cześć.

Nuta na ten dzień: K/DA POP/STARS
CREATED BY
MAYAKO
CREDIT: ART