Tak, tak. Obijałam się jak nie wiem i nie mam na to wymówki. Jak już na facebooku pisałam, dzisiejszy post będzie o dwóch odcinkach. Bez zbędnego gadania, zaczynajmy.
Uwaga, mogą pojawić się spoilery!
Zacznijmy od odcinka czwartego. Nasza wesoła gromadka udała się do obozu letniego w 1997 (o ile dobrze pamiętam datę) o nazwie Ogawa Camp (tutaj fajne easter egg, ale ten, jak i inne nawiązania możecie przeczytać tutaj ---> KLIK). Na samym początku mamy zapowiedziane, że w tym odcinku udział weźmie Ava Sharpe, która robi sobie chwilową przerwę od Biura Czasu (oczywiście tylko na czas tego odcinka) i wraz ze swoją ukochaną rusza by pomóc odnaleźć zagubione dzieci i pokonać kolejną magiczną istotę. Nie obyło się bez żartów, śmiechów, powagi, a nawet lekkiej sceny avalance, która była zakończeniem całej akcji. Przyjemnie, prawda? Też tak uważam. Niestety, nawet tak długo wyczekiwana scena nie mogła naprawić tego, że przy tym odcinku trochę się nudziłam.

Była jeszcze jedna, fajna scena. Walka Avy i Sary w dość nietypowy sposób z magicznym stworzeniem, ale jeżeli chcecie wiedzieć na czym ona polegała, musicie obejrzeć odcinek.
Tak, opinia jest dość krótka, ale nie chcę się znowu rozpisywać i chcę unikać jak najbardziej spoilerów. Mam nadzieję, że to jest w miarę okay.

Charlie udają się do Japonii na plan filmowy, gdzie została nakręcona pewna scena pokazująca monstrum, które zniszczyło całe Tokyo. Trzeba dodać, że akcja dzieje się kilka lat po zrzuceniu bomby na Hiroshimę, a więc ten temat też tam poniekąd odgrywa ważną rolę. Tutaj jestem pod wrażeniem gry emocjonalnej Japończyka odgrywającego rolę reżysera. Mężczyzna naprawdę mnie urzekł i w pewnym momencie puściłam łezkę wzruszenia. Podobała mi się współpraca Charlie z Sarą, choć wiadomo, że zmiennokształtna to pełnej klasy punkowa dziewczyna, która ma własne zasady, nie słucha się przywódcy i kroczy własnymi ścieżkami. Tak w odcinku widzieliśmy w pewnym momencie spoko współpracę pań. No i tutaj genialny pomysł Zari na pokonanie potwora. Mick jednak nie jest taki bezużyteczny, na jakiego wygląda. I w końcu poruszyli wątek, który został ukazany w którym z odcinków trzeciego sezonu (odcinek, gdy Zari trafia do pętli czasowej). Myślałam, że to tylko smaczek na jeden odcinek, a tu jednak niespodzianka. I pewnie się zapytacie, a gdzie w tym odcinku Ray (bo jak zapomniałam wcześniej wspomnieć, Constantine uległ pewnemu wypadkowi). Palmer próbuje odnaleźć kobietę, która w pierwszym odcinku pojawiła mu się w majakach. Tak! Nora Darhk powraca do serii! I już nie jako ta zła. Ray poszukuje jej, aby ta pomogła przywrócić do zdrowia Johna. I udaje jej się to, ale przed tym, gdy to zrobiła, przeżyła naprawdę sporo wątpliwości. Ostatnia scena pokazała, że to już nie ta sama Nora, którą znamy z trzeciego sezonu. Pisząc artykuł, gdzie Courtney Ford (aktorka odgrywająca Norę) wypowiadała się na temat jej powrotu do serii, przeżyłam naprawdę miłe ciepełko na serduszku. Lubię tą postać. Jest tajemnicza, a tym samym przyciąga do siebie odbiorców. W dodatku chemia, jaka jest pomiędzy Rayem, a Norą jest widoczna gołym okiem (nic dziwnego, skoro aktorzy są w życiu prywatnym małżeństwem) i liczę na więcej scen z ich udziałem.
Na zakończenie dodam, że w tym odcinku pojawiły informacje odnośnie przyszłości serii. Mamy na oku dwóch bohaterów, którzy mogą okazać się głównymi antagonistami serii, ale co do ich zamiarów można mieć tylko teorie (które w mojej głowie rodzą się już od drugiego odcinka).
A więc to wszystko o tych dwóch odcinkach. Już jutro premierę będzie miał kolejny odcinek Legend. Jestem ciekawa co tym razem wymyślą nasi bohaterowie.