czwartek, 30 kwietnia 2020

Jak tropikalna rybka tęskniąca za śniegiem (tom 1) — Ostrze nad mangą #1

Niedawno swoją premierę miała nowość od Studia JG o tytule Jak tropikalna rybka tęskniąca za śniegiem (oryg. Nettaigyo yuki ni kogareru). Byłam nią zainteresowana ze względu na tematykę (shoujo-ai) i przez to, że była porównywana do Yagate kimi ni naru (pol. Gdy zakwitnie w nas miłość), której posiadam 7 tomów. Kolejną kwestią, która mnie zainteresowała, była piękna grafika, której przyjrzałam się na angielskich skanlacjach (tylko kilka pierwszych stron, aby nie zdradzać sobie wszystkiego). No i biorąc pod uwagę, że staram się zebrać do swojej kolekcji wszystkie mangi o tematyce shoujo-ai i yuri, które zostały wydane w Polsce, nie mogłam sobie odpuścić Rybki

Szczerze mówiąc, miałam większe oczekiwania co do samej mangi i zawiodłam się pierwszym tomem. Czytając inne mangi, o tej tematyce, zauważyłam jedną rzecz — jedna z głównych bohaterek zawsze jest tą idealną dziewczyną podziwianą przez wszystkich w szkole, ale ukrywająca w głębi siebie jakieś przykre rzeczy (Mei z Citrusa, Toko z Gdy zakwitnie w nas miłość i Koyuki z Rybki). W pewnym momencie zaczęło mnie to z deka irytować, ale stwierdziłam, że w końcu twórcy mang muszą się na czymś skupić, a widocznie na takie rzeczy jest popyt. 
Bardzo fajną rzeczą jest oczywiście grafika, która jest naprawdę dokładna i zachwyca, zwłaszcza kilka pierwszych stron w kolorze. Jeżeli chodzi o fabułę. Moim zdaniem zbyt szybko się dzieją niektóre sytuacje. Czytelnik nie jest w stanie ogarnąć, co tak właściwie w danym momencie się stało i chwilę musi potrwać, aż zacznie to dostrzegać. Część rzeczy nawet nie jest wyjaśniona, więc ciężko pojąć, jaki związek mają kolejne wydarzenia z tym, co działo się poprzednio.
Zwróciłam uwagę na podawanie oficjalnych nazw gatunków, które szkoła Nanahama (szkoła, do której uczęszczają główne bohaterki) posiada w swoim oceanarium. Jest to naprawdę fajna sprawa i można się z niej wiele nauczyć, o ile informacje tam podawane są prawdziwe (choć z tego, co pisze autorka w posłowiu, możemy się domyślić, że bardzo zwracała uwagę na prawdziwość informacji zamieszczanych w swojej mandze). 
Charaktery bohaterek są mi znane z innych mang, co mnie delikatnie martwi, ale jednocześnie pozwala jeszcze lepiej wczuć się w ich sytuacje. Główna bohaterka, Konatsu, przeprowadza się z Tokio do nadmorskiej miejscowości do swoich krewnych po tym, jak jej ojciec został wydelegowany do innego kraju. Jest samotna, nie potrafi odnaleźć języka z osobami ze szkoły, a jedyną osobą, z którą w jakiś sposób potrafi rozmawiać, jest Koyuki, jedyna członkini klubu miłośników oceanariów. Koyuki natomiast jest niedoścignionym ideałem, którą podziwiają wszyscy, jednak nie jest ona taka, na jaką wygląda. Hmmm, przypomina mi to bardzo Toko. Jest jeszcze jedna bohaterka, na którą zwrócono większą uwagę i jak na razie jest to moja ulubiona postać. Mianowicie chodzi mi o Kaede — członkini klubu robótek ręcznych i wypieków (zapewne coś przekręciłam, ale sens jest praktycznie taki sam. Mam nadzieję, że będzie pojawiać się częściej, gdyż jej charyzma sprawia, że manga jest dużo ciekawsza i chce się ją czytać. 

Jest to dopiero pierwszy tom, więc nie mogę powiedzieć za dużo o całej mandze, ale jak już mówiłam na początku, miałam dużo większe oczekiwania, których Rybka nie spełniła. Mam nadzieję, że w dalszych tomach będzie już tylko lepiej. 
Moja ocena na ten tom to mocno naciągane 6/10 i liczę na to, że będzie tylko rosło. Kolejny tom już za jakiś czas, więc również postaram się coś o tym napisać. 

Na sam koniec tylko dodam, że serdecznie zapraszam na moje social media. Niedawno założyłam instagrama, gdzie będę starać się wstawiać czytane mangi/novelki czy po prostu zdjęcia z tego, co akurat robię. Mam nadzieję, że tym samym poprawię z deka czytelnictwo tego bloga. 
Linki do sociali poniżej. A teraz się żegnam i życzę zdrowia i braku nudy w tych ciężkich czasach dla osób niebędących introwertykami. Do następnego! 

sobota, 11 kwietnia 2020

Awatar: Legenda Korry - Ruins of the Empire [Tom 1]

Troszkę mi zajęło tłumaczenie tego tomu, ale niestety nawet gdy mamy wolne od chodzenia na uczelnię, wcale nie mamy całkowitego wolnego od uczelni. W tłumaczeniu pomagał mi mój przyjaciel — Koteł. Nie wiem dlaczego, ale kilka pierwszych stron ma popsutą z deka jakość. Mam nadzieję, że nie będzie to przeszkadzać w czytaniu. No i nie zrobiłam pełnej korekty. Po prostu nie miałam już siły siedzieć przed komputerem, a chciałam oddać wam pierwszy tom komiksu przed świętami.
Miłego czytania!


Kilka pierwszych stron:






Na spokojnie, w pliku powinna być znacznie lepsza jakość.

wtorek, 31 marca 2020

Manga update #1.2 — Citrus, Boruto i inne

Druga część manga update. Poprzednią znajdziecie TUTAJ.

5. Yona w blasku świtu (Akatsuki no Yona)


Przyznam szczerze, że anime oglądałam bardzo dawno temu (chyba, jak jeszcze wychodziło). Czytając ten tom nie byłam pewna czy skończyłam czytać poprzedni i miałam lekki mętlik w tym, co obecnie się dzieje. Po odnalezieniu Niebieskiego Smoka trzeba było wyruszyć na poszukiwania kolejnego — Zielonego. Jak w przypadku Białego i Niebieskiego było łatwo przekonać ich do podróży z naszą główną bohaterką i jej świtą, tak w przypadku Jea-Ha'y (przepraszam, jeżeli coś źle odmieniam) już nie było tak prosto. Pomimo tego, że Smoki mają zakodowane, że powinny pomagać swojemu władcy, Jea-Ha ma kompletnie inne plany. Z pomocą przychodzi nam kapitan piratów, która pomimo lekkiej niechęci do Yony, która nic nie wnosi do jej statku, przyjmuje bandę czerwonowłosej i razem ruszają ratować kobiety przeznaczone na sprzedaż.
Lubię Yonę za jej prostotę, a zarazem za to, jak pokazuje uczucia bohaterów, którzy zmagają się ze swoim być albo nie być. No i oczywiście za różnorodność bohaterów. Nikogo nie powinno dziwić, że uwielbiam Haka za to, jaki jest w stosunku do Yony — często z niej drwi, ale równocześnie zrobiłby dla niej dosłownie wszystko. Uwielbiam też uroczą stronę Niebieskiego Smoka (przez niego też kupiłam preorder tej mangi dla ślicznej pocztówki), który w ciszy obserwuje i odzywa się tylko wtedy, kiedy musi. Ten jego spokój jest w pewnym sensie stabilizatorem reszty bohaterów, którzy chyba nie wiedzą, co to cisza i spokojne przekazywanie swojego zdania. No cóż, tomik skupiał się tylko na akcji z ziołem, które Yona musiała zdobyć, aby dostać się na statek oraz ze zniewolonymi kobietami. Nie wiemy, jak się to skończyło, gdyż akcja będzie kontynuowana w następnym tomiku. Ogółem oceniam 6. tom pozytywnie. Jak już wspominałam, lubię tę serię od bardzo dawna. Po obejrzeniu anime zaczęłam czytać mangę na internecie, ale przerwałam chwilę po pojawieniu się Zeno. Gdy dowiedziałam się, że będzie wydawana w Polsce, stwierdziłam, że skusze się na nią.


6. Kakegurui


Ach, tomik 3. i 4. to miód dla moich oczu. Pomimo dostępności anime na Netflixie nie obejrzałam go, gdyż zaczęłam od mangi. Zapewne obejrzę je dopiero po przeczytaniu mangi do odpowiedniego momentu. Co lubię w tej mandze? Oczywiście hazard! A raczej to, jak akademia do niego podchodzi. Każda z postaci ma swój indywidualny charakter, historię, metody i osoby wątek. To mi bardzo przypomina Akuma no Riddle, gdzie była podobna sytuacja — każdy z odcinków to inny przeciwnik. Podobnie ma się z Kakegurui, gdzie każdy z tomów pokazuje coś innego. Tym razem Yumeko miała do czynienia z masochistką i idolką. No powiem szczerze fajne połączenie. Jednak żeby nie było tak pięknie, coś mi nie pasowało. Ja wiem, że to tylko manga, jednak z deka denerwuje mnie ta przenikliwość Yumeko, która dostrzega dosłownie wszystko i jest kilka kroków przed przeciwnikiem. Oczywiście nasza bohaterka też opiera się na instynkcie i domysłach, jednak motyw z aż takim zaufaniem do Suzui'a może z deka dekoncentrować czytelnika tak jak mnie. Pomijając już to, osobiście Jabami bardzo mnie zainteresowała. Jej inteligencja i nieszablonowy charakter sprawia, że chce się to czytać. Oprócz tego manga sprawia, że czasami muszę pomyśleć, więc odprężenie się i czytanie Kakegurui nie idzie u mnie w parze.
Trzeci tom był dla mnie okej, dowiadujemy się z niego kilku ciekawych rzeczy. No i relacja pomiędzy Mary a przewodniczącą jest napisana dziwnie, ale zarazem intrygująco. Jestem ciekawa, jak się w ogóle rozwinie cała sprawa z przewodniczącą i całym samorządem (btw, co Japończycy mają z tym że w mangach wszystko spada na uczniów? Gdzie nauczyciele?).
Czwarty tom to akcja z Idolką Yumemi Yumemite — typiarą, którą miałam ochotę udusić minimum kilka razy przez cały tomik. Jakoś nigdy nie lubiłam idolek i to się raczej nie zmieni. Jeszcze zachowanie samej Yumemite jest tak mocno irytujące, że, nie ukrywam, rzuciłam w pewnym momencie tomikiem o ścianę. Sytuacja miała miejsce, kiedy przyznaje się do tego, że nienawidzi spoconych fanów z jej fanklubu. No szlag mnie trafia, kiedy to czytam. Jak nie chcesz czegoś takiego, to im to powiedz. Jak cię kochają, to się posłuchają! Jednakże przyznaję, że Yumemi ma łeb, jeżeli chodzi o hazard. Postawić swoją przyszłość na szali w rozgrywce z wariatką? To jest dopiero wyzwanie! Pomimo tego, że manga jest dość przewidywalna, lubię ją czytać dla tej adrenaliny. Tak, przyznaję się, że czytając Kakegurui poziom adrenaliny w moim organizmie wzrasta, a tym samym endorfiny. Nie wiem dlaczego tak jest, ale lubię motyw hazardu, w dodatku tak ciekawie wplątanego w całą fabułę i nie tak monotonnego, jak zwykły poker czy black jack. Ogółem wszystkie kategorie ze starcia z Yumemite podobały mi się, jednak nie jestem zadowolona z zakończenia, gdzie fani Yumemi mimo wszystko pozostali przy niej. No przepraszam, ale ja po takim czymś zastanowiłabym się dwa razy kogo wspieram. Chyba że ci ludzie nie mają mózgów lub są zbyt zaślepieni jej osobą.
Tyle na temat Kakegurui. Czekam na następny tom i mam nadzieję, że autor dostarczy jeszcze więcej emocji.

7. Citrus


Citrus to jedna z pierwszych mang, jakie zaczęłam czytać na internecie. Miałam do niej wielki sentyment i pomimo tego, że oglądałam anime i już dawno miałam przeczytane obecne wydarzenia, i tak kontynuuje kupowanie tej mangi. Obecnie na celowniku miałam 7. tom.
Choć Citrus to w moich oczach manga dość abstrakcyjna posiadająca swoje wady i zalety, wciąga czytelnika w zaskakujący sposób. Sama "zakazana" relacja pomiędzy siostrami jest już wystarczająco dziwna, ale przecież nie są złączone krwią, czyż nie? Tomik 7. to dalszy rozwój relacji Yuzu i Mei, które przeszły już do następnej fazy, choć dalej ukrywają swój związek. Ciekawym zagraniem ze strony twórców jest niezaprzeczalnie rozwój charakteru Mei, która od pierwszego tomu zmieniła się niemal nie do poznania, a to wszystko przez wpływ Yuzu. Ten tom wprowadza również nową postać, raczej epizodyczną, która przynosi dodatkową akcję w idealnym świecie dziewcząt. Suzuran Shiraho to dziewczyna o przenikliwym wzroku i niecodziennym zainteresowaniem. Przez swoje obserwacje potrafi uchwycić niewiarygodne rzeczy, o których nie mają pojęcia nawet sami zainteresowani. Saburouta (autorka) korzysta ze standardów romansów i ponownie pokazuje, jak cudowna jest miłość od pierwszego wejrzenia (nie, nadal w nią nie wierzę). Shiraho zakochuje się w Mei, a raczej w jej obliczu, które pokazuje przed całym światem. Co prawda Mei zaczęła się już zmieniać jakiś czas temu, jednak swoją "lepszą" stronę pokazuje nadal tylko w towarzystwie Yuzu. Podobał mi się pomysł festiwalu i wydarzeń, które tam się odbywały. Nie ukrywam, że widok Mei w yukacie przyprawił mnie o zawał serca, a do tego związane włosy... czysty majstersztyk (dodając do tego przepiękną kreskę Saburouty). A wracając jeszcze do Shiraho, podoba mi się jej relacja z Yuzu. Pomimo tego, że dostała kosza od Mei, zaprzyjaźnia się ze starszą Aiharą i chce jej pomóc w uzyskaniu większej ilości czasu, który mogłaby poświęcić na budowanie coraz to mocniejszej więzi z Mei (nie wspominałam o tym, ale Yuzu i Shiraho poznały się na szkole letniej). 
Tomik oceniam pozytywnie i nie mogę uwierzyć, że manga zbliża się powoli do końca (no jeszcze 3 tomiki, ale to i tak małooo). 


8. Boruto


Ostatnią mangą na liście jest 8. tom Boruto. Przyznam szczerze, że z samego początku skazywałam całą serię Boruto na porażkę, ze względu na uprzedzenia, co do kontynuacji świetnych serii, jednakże po kilku pierwszych tomach zmieniłam swoje zdanie i uważam następcę Naruto za coś udanego. 
Ósmy tom rozkręca akcję z Łuską. Dowiadujemy się nieco więcej, czym jest Karma i o przeszłości Kawakiego. Dobrym posunięciem twórców jest ogarnianie nowego bohatera całej serii i pokazywanie jego relacji z Naruto i Boruto. Wątek Łuski ma duży potencjał i nie jest ważne to, że z deka przypomina Orochimaru. Dzięki niemu dostajemy dawkę nowych bohaterów oraz pokaz nowej technologii, jaka nastała w erze powojennej. Jeżeli chodzi o nowych bohaterów — odkąd zobaczyłam Kojiego Kashina, nie mogę przestać myśleć o tym, że nasz ukochany Jiraya zostawił po sobie dzieciaka. Możliwe, że to tylko specjalny zabieg twórców, że Kashin jest bardzo podobny do legendarnego sanina, jednak może być też tak, że to naprawdę syn Jirayii, co by wyjaśniało to, że mógł się na spokojnie przedostać do Konohy, omijając zabezpieczenia rodu Yamanaka. 
Jedną z rzeczy, która bardzo mi się spodobała jest relacja między Kawakim, a Naruto. Uzumaki już w swojej serii miał dar przekonywania i sprowadzania złych na dobrą drogę, ale jego tajemna moc jest również ukazana w serii swojego syna. Widać jednocześnie, że Naruto naprawdę dojrzał (no w końcu jest po trzydziestce) i był doskonałym wyborem na 7. Hokage. 
Wspomniałam wcześniej o nowych technologiach. Nie podoba mi się to, że Naruto z genialnego shinobi został ukazany jako bezradny dzieciak, który nie może poradzić sobie z jednym przeciwnikiem. Pamiętamy, jak walczył z Sasuke, jednym z najpotężniejszych ninja w świecie Naruto, a tutaj dostajemy walkę pomiędzy Naruto a Deltą i najwyraźniej to posiadaczka zaawansowanego sprzętu dominuje. 
Pomijając ten szczegół, jestem zadowolona z tomiku i mam nadzieję na większy rozwój historii organizacji i na dalsze ćwiczenia nad Karmą (oraz mocniejsze wyjaśnienia czym tak właściwie to jest).


To już na tyle z manga update. Mam nadzieję, że przypadł wam do gustu. Postaram się robić takie coś częściej niż raz na kilka lat. 
Do usłyszenia w następnych postach!

PS.: W BIBLIOTECZCE pojawiły się zdjęcia mojej obecnej kolekcji. 

niedziela, 29 marca 2020

Manga Update #1.1 — Atak Tytanów, Silver Spoon i inne...

Przez to "wolne" nie mam co robić (oczywiście w przerwie między robieniem prac na studia, bo nie ma tak fajnie, że kompletnie się teraz nic nie robi z nauką), więc stwierdziłam, że może sobie ponadrabiam kilka serii? I tak właśnie prezentuję wam 11 tomików 8 serii. Każdy pokrótce opiszę. Mam nadzieję, że tym samym zachęcę niektórych do czytania poszczególnych serii. Dzielę post na dwa, gdyż wyjdzie on za długi. Na kolejny zapraszam już jutro!




1. Atak Tytanów


Przeczytałam tomy od 25 do 27. Wczoraj pojawił się post o anime, dzisiaj trochę o mandze, gdyż wydarzenia z tych tomów wyprzedzają animacje. Do Sagi Mare weszliśmy już w poprzednich tomach, ale to w tych trzech wszystko zaczyna rozwijać się coraz to bardziej. Jestem zaskoczona, jak łatwo Erdianie zaczęli się dostosowywać do tego, co dzieje się na świecie poza murami. Równie mocno jestem zaskoczona zmianami w charakterach poszczególnych postaci. Najbardziej w Erenie, który zmienił się diametralnie (nie tylko fizycznie), choć dalej pozostaje tym niegrzecznym gnojkiem, który gdzieś ma hierarchię w dowództwie. Jeszcze kilka miesięcy, a może lat, byłam sceptycznie nastawiona do całej tej historii z Mare i tym, że ludzie zza murów to nie jedyna ludzkość, która przeżyła, jednak teraz stwierdzam, że cały zamysł na Mare jest ciekawy i dobrze napisany. Cała historia dość mocno zaczęła się rozwijać i widać, że wkrótce to może być już koniec mangi (który w sumie miał nastąpić już dawno temu, ale najwyraźniej Isayama zmienił zdanie). Wątki zaczynają się już pomału zamykać, choć powstają kolejne.
Plusem dla serii jest pojawienie się nowych postaci, które dodają z deka świeżości do tego, co już znaliśmy. Chociażby taka Gabi, która jest nielubiana przez wielu czytelników za wydarzenia ze 105. rozdziału, jednakże widzę w niej potencjał i osobiście podoba mi się jej charakter i zaparcie w swoich celach, do których dąży odkąd została wcielona do Wojowników Mare. Trochę nie podoba mi się wątek z Zeke'em, który okazuje się nie być tym, za kogo go mieliśmy i wcześniej nie byłabym nawet w stanie pomyśleć, że może być tym, kim jest obecnie, ale po przeczytaniu któregoś z rozdziałów, gdzie wszystko wyjaśnia, jestem skłonna uwierzyć w to. Oprócz tego dziwię się wątkowi z Historią. Ja wiem, że jest ostatnią z rodu Reissów, jednak tak pochopnie podjęta decyzja moim zdaniem nie wpłynie dobrze na przyszłość, choć z drugiej strony rozumiem ją i jej postępowanie. Czekam na rozwinięcie tego, co się zaczęło. Ciekawi mnie równie mocno rozwinięcie wątku z wejściem Erdian z wyspy Paradise do międzynarodowego handlu i ogółem, jak Erdianie poradzą sobie w nowej rzeczywistości. Z cierpliwością czekam na 28. tom Tytanów, który swoją premierę ma mieć już w przyszłym miesiącu (choć znając JPF jestem ciekawa czy dotrzymają słowa). I jeszcze jedną rzecz muszę dodać. Uważam, że Isayama bardzo poprawił się ze swoją kreską. Nie jest już ona taka niechlujna (co tak naprawdę dawało klimat serii). Stara się, aby wszystko wyglądało jak najlepiej.


2. Strażnik domu Momochi


Jest to 16. tom, a zarazem ostatni w serii. Szczerze mówiąc, jestem nim bardzo zawiedziona. Strażnik to jedna z moich pierwszych mang, które zaczęłam czytać w formie tomikowej i byłam z nim zżyta. Historia opowiadana przez Ayę Shouto była wciągająca i intrygująca, czyli po prostu ciekawa. Motyw wszelkich demonów, duchów, shikigami i tytułowego strażnika był czymś, co nie pozwalało mi się oderwać od tej serii i śledziłam ją z zapartym tchem. Aż tu nagle przyszedł ostatni tom i... zawiódł mnie na pełnej linii. Historia zakończyła się w dość dziwny sposób jakby pisana bez kompletnego zastanowienia się. Nie wiem jaki był powód zakończenia mangi (czy zdecydowała o tym autorka, czy to była odgórna decyzja redakcji), jednak uważam, że można było zakończyć to lepiej. Oczywiście tomik miał też swoje zalety. Jedną z nich jest oczywiście kreska, którą uwielbiam od pierwszego tomu, jak i relacje, które budowane były od początku serii. W tym tomie było pokazane, jak te więzi są mocne i ile shikigami potrafią zrobić dla swojego pana, ale jak już mówiłam wcześniej, zakończenie nie jest tym, czego się spodziewałam. Już naprawdę wolałabym, aby Aoi po prostu tam umarł i koniec był nieszczęśliwy, niż żeby to wyglądało tak...


3. Silver Spoon


Seria ma już trochę lat, a ja jestem w posiadaniu tylko 6 tomików (co, mam nadzieję, uda mi się w przyszłości nadrobić), ale obecnie mam przeczytanych tylko 1. Ogółem seria zaciekawiła mnie tylko z tego względu, że ma związek z pracą na wsi. Jak niektórzy wiedzą lub nie, sama przez prawie 18. lat wychowywałam się na wsi. Po pierwszym tomiku mam ochotę na więcej. Silver jest dość prostą szkolną historią, dziejącą się w jednym z japońskich technikum rolniczych. Spodobał mi się główny bohater i jego brak celu w życiu, gdyż do pewnego momentu mogłam się z nim utożsamiać. Oprócz tego przyjemna dla oka kreska, w wielu miejscach zabawne sytuacje i pokazanie pracy związanej ze zwierzętami. Nie wiem, jak to będzie dalej, ale mam nadzieję, że taki klimat będzie utrzymywany
dalej. 


4. Gdy zakwitnie w nas miłość


To jedna z najlepszych mang yuri (jak nie najlepsza), którą miałam przyjemność czytać. Jest to 7. tom, a zarazem przedostatni w serii, ale mam wrażenie, że historia  mogłaby się ciągnąć i ciągnąć (jak to bywa w romansach). Przez te 7. tomików zdążyłam się zżyć wystarczająco z bohaterami, aby czasami po prostu wracać do niektórych rozdziałów lub stron i czytać ich dialogi z niesamowitą przyjemnością. Całą serię bardzo lubię, choć widzę jej mankamenty. Po pierwsze, nie jestem typem osoby, która wierzy w miłość od pierwszego wejrzenia, co w tej serii jest wprowadzone od samego początku. Po drugie, myślę, że zbyt wiele damskich postaci okazuje się "po złej stronie mocy" (czyli bycie nieheteronormatywnym, a tu idealna scena z anime), choć to można przekuć w plus. Odpuszczając całej serii, zajmijmy się tomikiem.
Ta zakładka jest cudowna
Problemy Koito z jej wyznaniem z poprzedniego tomu są zrozumiałe i nie dziwię jej się, że tak to przeżywa. Szczerze mówiąc, jest mi jej w pewnym sensie szkoda). Tak samo jest mi szkoda Saeki, która w końcu się odważyła wyznać swoje uczucia, a tu nic, została odrzucona. Tu nie ma się co dziwić Nanami, która przecież kocha Koito, ale to nie zmienia faktu, że w tym momencie możemy przyjąć stronę Saeki, która do tego momentu przygotowywała się od bardzo dawna. W ogóle rozmowa Sayaki z panią Kodomo, czyli partnerką opiekunki samorządu szkolnego, była jedną z moich ulubionych z całego tomu. Podoba mi się relacja pomiędzy tymi dwoma postaciami, choć w pewnym sensie wydaje się dziwna. Najlepsza jednak była reakcja profesor Hakozaki, gdy zauważyła swoją podopieczną ze swoją partnerką. Pozostając chwilę przy Hakozaki i Kodomo (nie jestem pewna nazwiska), jestem bardzo wdzięczna Nio Nakatani (autorce) za pokazanie przeszłości tej dwójki i tego, jak się poznały i co doprowadziło do tego, że są parą (swoją drogą, mój otp z całej serii). Powracając do Saeki i jej wyznania miłości Nanami, cieszę się, że te dwie pozostają dalej w stosunkach przyjacielskich. Obawiałam się, że gdy tylko wyzna jej swoją miłość, Touko odtrąci ją i nie będzie chciała mieć z nią styczności (aby jej po prostu nie ranić) lub Saeki postanowi trzymać się z dala, aby nie ranić samej siebie obecnością jej miłości, która kocha kogoś innego. Tomik ogółem oceniam bardzo dobrze. Gdy tylko otworzyłam kopertę, porzuciłam odrabianie pracy na (prawdopodobnie) Recepcję Mediów i przeczytałam go jednym tchem.


Na ten post to tyle. Na kolejną część manga update zapraszam już jutro!

sobota, 28 marca 2020

Shingeki no Kyojin sez. 3 — Ostrze nad anime #2


Shingeki no Kyojin (dalej Atak Tytanów) to moje drugie anime, które oglądałam z pełnym skupieniem. Niestety, po pewnym czasie zaczęłam olewać wszystkie anime i 3. sezon zakończyłam na 10 odcinku, jednakże czytałam mangę, więc wiedziałam, co wydarzy się dalej. Ostatnio postanowiłam powrócić do mojej dawnej pasji i obejrzeć kilka zaległych tytułów. Jednym z nich był właśnie Atak Tytanów.  Co uważam na temat 3. sezonu (obydwóch partów)? Zapraszam dalej.


Zacznę od tego, że 1 part oglądałam baaardzo dawno i nie odświeżyłam go sobie wystarczająco. Mogę o nim powiedzieć jedynie tyle, że byłam zachwycona walką Levi'a z bandą Kenny'ego podczas porwania Historii i Erena. Cały wątek z Historią, która jest w posiadaniu prawa do tronu, był ciekawy, choć wydaje mi się, że w mandze był z deka mniej rozpisany (to tylko moja pamięć). Drugi part mam niemal na świeżo. Sam motyw odbicia murów to coś, co było planowane od dawna, ale w końcu udało się zebrać wystarczająco środków, aby móc wreszcie ruszyć Shiganshiny i wykorzystać moc Erena, który od dłuższego czasu był poddawany eksperymentom z utwardzaniem ciała tytana. Sprytny pomysł, aby zatkać ogromne dziury w murach.
Przechodząc dalej, ja rozumiem, że są ludzie bardzo inteligentni, ale uważam, że z deka Erwin i Armin są przekokszeni w tej dziedzinie. Aby wyprzedzać o tyle kroków przeciwników? Cóż. To w końcu świat wymyślony, gdzie grawitacja jest z deka pozmieniana (patrząc na manewry trójwymiarowe i to, jak z tego korzystają). Ciekawe było pojawienie się tytana zwierzęcego i transportującego oraz i rola w tym wszystkim. Ciężko jest mi w tej chwili powiedzieć, co sądzę o zwierzęcym, a raczej Zeke'u Jeagerze, gdyż wiem, co się dzieje w mandze, ale przyznam tylko tyle, że w tych odcinkach wyglądał na naprawdę wiernego sprawie pokonania ludności Ymir. Niemal tak samo wierny, jak Ymir w stosunku do Historii. Nie wiem dlaczego, ale poza wszelkimi walkami to właśnie scena odczytywania listu od Ymir przez Historię była tą, która podobała mi się najbardziej ze wszystkich. Może to też przez to, że tęsknię za zadziornością Ymir? W sumie dawno jej nie było. 
Podsumowując samą fabułę 3. sezonu. Uważam, że nie była przesadnie ciągnięta na siłę, a wszystko, co znajdowało się w tych 22 odcinkach idealnie się ze sobą komponowało. Sezon zaskakiwał, wzruszał, denerwował i przyciągał, aby oglądać dalej — coś, co szanuję w każdym anime.
Wypadałoby też powiedzieć coś o grafice. No cóż, dalej mam problem z nią problem. Wydaje mi się, że postacie w tym sezonie dość często wyglądały zbyt plastikowo, a w szczególności Eren. Były momenty, gdzie grafika i animacja zapierały dech w piersiach, ale dalej przed oczami mam tą plastikową twarz Jeagera i to poniekąd wkurza.
O muzyce dużo nie powiem, bo ta zawsze w Tytanach mi się podobała. No oprócz openingu z pierwszego partu. 

Nie rozpisałam się za dużo, nie ukrywam, że jest to zrobione na odczep, aby napisać tylko post, ale to z tego względu, że obiecałam, że to zrobię. Także przepraszam z góry. Następny będzie już bardziej ogarnięty. 
A teraz trzymajcie się ciepło moi mili i do zobaczenia w następnym poście.
Na sam koniec zapraszam oczywiście na fanpage TASAK, gdzie zawsze pojawiają się nowe wieści ode mnie oraz na ASKA, gdzie można zadawać mi pytania (zazwyczaj odpowiadam).

piątek, 20 marca 2020

Fairy Tail — Ostrze nad anime #1


Hej wszystkim! 
Jakiś kilka dni temu skończyłam oglądać finałową serię Fairy Tail. Z tego względu postanowiłam z deka opowiedzieć o swoich przemyśleniach i o samym zakończeniu anime. Dodam jedynie, że nie czytałam mangi, więc nie mam do niej porównania. 

Uwaga, spoilery do finałowego arcu Fairy Tail. Czytasz na własną odpowiedzialność.


Zacznijmy od fabuły. 
Z początku podobał mi się pomysł na samą fabułę. Kolejna luźna bijatyko - komedia, którą można obejrzeć w wolnych chwilach. I nie powiem, aż do końca podobała mi się wszelka różnorodność w wydarzeniach, jednak miałam problem z bardzo ważną rzeczą. Fairy Tail różniło się z deka od Naruto tym, że nie posiadało Talk Jutsu, a Nakama Power. I to było fajniejsze w FT niż w Naruto. Bohaterowie  Wróżek przynajmniej załatwiali sprawy siłą, jak na shounena przystało, a nie tylko gadali, jak w Naruto (pamiętny arc z Painem </3). 
Szczerze mówiąc, nie do końca pamiętam całe Fairy Tail, bo oglądałam to z dużym odstępem w czasie, jednak do dzisiaj zapadł mi arc na wyspie Tenrou. Podobała mi się akcja na całej wyspie i sam egzamin na maga klasy S. Podobnie zresztą z Wielkim Turniejem Magicznym, gdzie poznaliśmy nowe postaci, z naprawdę zaskakująco dobrze rozwiniętymi charakterami (mowa o Stingu i Rogue'u).
Jak już powiedziałam, co mi się podobało, to przejdźmy w końcu do finałowego arcu. 
Zeref. Nie tego się spodziewałam po najpotężniejszym magu świata. Tak, to prawda, że Natsu był demonem stworzonym do zabicia Zerefa, ale przecież to nie on w końcu go zabił, prawda? Niestety, ale nie kupuję związku Zerefa i Mavis. Tak jakoś nie widzi mi się to. No i powstanie Augusta? Jak ktoś zdoła mi to jakoś logicznie wytłumaczyć, to postawię piwo lub kawę (wersja dla osób -18). No i walka z Acnologią. Jak zwykle Nakama Power górą, tak samo jak Fairy Tail, które przecież musi być w centrum uwagi (w końcu tytułowa gildia) i jako jedyna być w stanie pokonać Króla Smoków
Żeby jednak nie było tak negatywnie. Bardzo podobało mi się pojawienie Irene Belserion, czyli matki Erzy Scarlet. Jest to jedna z przyjemniejszych historii, jakie miałam przyjemność oglądać w całym tym anime. Podobnie zresztą, jak Acnologii, a raczej Króla Smoków, który przyjął to imię. Szczerze? Z chęcią obejrzałabym jakieś OVA poświęcone jedynie jego historii. Zauważyłam, że sporo negatywnych postaci miało dobrze rozwinięte charaktery, nie zostali również mocno spłaszczani, choć chęć destrukcji świata przez Zerefa była już nużąca. 
A teraz koniec serii i ostatni odcinek. Bardzo nie podobało mi się zakończenie, jeżeli chodzi o opowieść Lucy o tym, co stało się z jej przyjaciółmi. W sensie sprowadzenie zakończenia jedynie do romansów było dość średnie, choć nie powiem, cieszyłam się z niektórych informacji (Gajeel i Levy na zawsze w moim serduszku, tak samo i Erza z Jellalem). Po głębszym zastanowieniu stwierdzam jednak, że nie jestem w pełni zadowolona z tego, co zobaczyłam.

Plusem serii są niewątpliwie dobrze zbudowani bohaterowie, choć też nie wszyscy. Lubiłam główną drużynę Fairy Tail składającą się początkowo z Natsu, Lucy, Erzy i Gray'a, jednak to postacie poboczne przyciągnęły moją uwagę na tyle, że to tylko dla ich występów oglądałam co poniektóre odcinki. Stwierdzam też, że twórca poświęcał czasami zbyt mało uwagi niektórym gildiom, mimo tego, że były one jedynie dodatkiem do świata przedstawionego. Pomimo tego widać było, że starał się tchnąć prawdziwe życie w swoich bohaterów i nierzadko mu się to udawało. Postacie to też jeden z powodów, dla którego w ogóle miałam ochotę oglądać kolejnego długiego shounena zaraz po Naruto.

Ostatnią rzecz, na którą zwrócę uwagę, jest muzyka. Nie wiem dlaczego tak jest, ale wzruszałam się na FT właśnie tylko przez lecącą w tle muzykę. Mogła być to spokojna ballada, albo mocny utwór bitewny, a ja i tak potrafiłam ryczeć niczym małe dziecko. Oczywiście nie obędzie się bez linku do jednego z moich ulubionych utworów.

Podsumowując. Za dużo się z tego pewnie nie dowiedzieliście, ale chciałam napisać cokolwiek. Czy uważam czas spędzony przy oglądaniu Fairy Tail za czas stracony? Nie. Anime było oderwaniem od normalnego życia i traktowałam je naprawdę luźno. No i powodem jego obejrzenia było opowiadanie pewnej blogerki. Chciałam po prostu wiedzieć kim są poszczególne postacie.

Moja ocena finałowej serii: 6/10


czwartek, 20 lutego 2020

Narzekanie, Kontrola, urodziny — czyli Życie pod Ostrzem #1

Hej, hej, hejo. Szybki wstępniak. Ponarzekamy sobie na polski przemysł filmowy, opowiem o nowej miłości i wspomnę o moich urodzinkach. Zapraszam!


Abym mogła ponarzekać na polski przemysł filmowy, muszę zacząć od serialu internetowego, którego popularność rozniosła się na cały świat... A jest to serial stworzony przez młodziutką Polkę!
Oczywiście jest tu mowa o Kontroli, a jakżeby inaczej. Przyznam się szczerze, że o serialu dowiedziałam się dosłownie wczoraj, ale znając mnie powinniście już wiedzieć, że krótkie seriale potrafię pochłonąć w jeden dzień (czasami po kilka razy).

Kontrola to serial opowiadający o miłości dwóch kobiet. Nie jest to miłość łatwa, przyjemna i pełna wdzięku, ale naszpikowana wieloma przeszkodami. W sumie tak jak w życiu. Nie wierzę, aby nikt nigdy w życiu nie pokłócił się ze swoją drugą połówką. Według mnie serial pokazuje poniekąd realistyczną prawdę z życia, nie przez różowe okulary. O serialu mogłabym napisać naprawdę wiele, ale ze względu na dalszą część tego posta stwierdziłam, że nie wezmę go pod ostrze. Kto jest ciekawy całości, zapraszam tutaj ---> KONTROLA

Dobra, nie przedłużając. Do czego zmierzam. Chodzi mi tutaj o wielki potencjał, jaki Natasza Parzymies pokazała w swoim dziele. Genialne ujęcia, scenariusz bez zarzutu, muzyka, montaż. No i najważniejsze — obsada. Dobór aktorek do głównych ról jest naprawdę dobry. Widać duży potencjał i w Adzie Chlebickiej, i w Ewelinie Pankowskiej. Można się doczepić do kilku małych detali, ale przy tylu plusach... kto by na to patrzył. 

I na tym zakończmy, a przejdźmy do kolejnego punktu — narzekania. 
Moje narzekanie skupi się na polskim przemyśle filmowym, który w kwestii rozrywkowej mocno kuleje. Jak jeszcze kino artystyczne trzyma swój wysoki poziom, tak rozrywka stoi na tym samym od lat — ewentualnie zbliża się do depresji. Czy zauważyliście coś dziwnego w polskich komediach romantycznych? Cały czas przewijają się te same osoby. Osoby, które są uważane za świetnych aktorów, gdzie tak naprawdę nie można tego stwierdzić, gdyż grają one w jednych i tych samych produkcjach. Osobiście Karolak i Adamczyk są dla mnie aktorami tak niszowymi, że trzyma ich tylko nazwisko i "doświadczenie" w karierze. Mając pod ręką tylu wspaniałych, młodych aktorów, dlaczego twórcy nie ogłoszą castingu do swoich produkcji? Dlaczego obecnie patrzą jedynie na nazwiska lub powiązania ze sławnymi osobami? Jasne, rozumiem, że jakoś swój film trzeba wybić, aby było na niego wzięcie, ale czy nie lepiej czasami po prostu odpuścić i stworzyć coś, co naprawdę będzie dobrze się oglądało, a wieczne krzyki jednego i tego samego aktora nie będą już tak nużące?
Będąc w klasie filmowej oglądałam kilka/kilkanaście filmów artystycznych z polskiego podwórka. Z czystym sercem mogę polecić produkcje pokroju 7 Uczuć czy Plan B, choć grają tam w miarę znani aktorzy (którzy jednak mają sobą coś do zaprezentowania). 
Teraz pewnie mogłabym dostać odpowiedź "Ale Amerykanie robią tak samo!". No fakt, może i tak robią, ale mają do dyspozycji tysiące znanych aktorów, którzy nie są kiepscy. Aktorzy, którzy potrafią zagrać i w komedii, i w dramacie, i w horrorze, i w fantasy,  a jednocześnie każda z ich postaci się wyróżnia. W Polskich filmach tego nie odczuwam i to mnie boli. Wiem, że taki szary człowieczek, jak ja nie jest w stanie przemówić wielkim reżyserom do rozsądku, ale mogę mieć jedynie nadzieję, że kiedyś coś się zmieni i stara gwardia dopuści młodszych kolegów po fachu (byle tylko nie po znajomości...). 

A na koniec zostawiłam najlepsze. W niedzielę 16 lutego miałam swoje 20. urodziny. Nie mogę uwierzyć, że tak szybko to zleciało. Pamiętam swoje 18. urodziny, a tu już zmiana pierwszej cyferki... Na szczęście obchodziłam je wśród grona bliskich mi przyjaciół. Zostałam oblana szampanem, co prawda pod prysznicem, ale zostałam, dostałam cudowne książki i kubek w prezencie i miałam wokół siebie ludzi, z którymi chciałam spędzić te cudowne urodziny. Brakowało jedynie mamy, która do Krakowa nie mogła ze mną pojechać.

Dobra. Post jak zwykle chaotyczny, ale cóż na to poradzę? Taka jestem. Na sam koniec. Gdybyście chcieli szczegółowego posta na temat Kontroli, dajcie mi znać. Jestem w stanie to zrobić, a nawet z chęcią bym zrobiła szczegółową analizę pojedynczych odcinków (obejrzałam cały serial już 7 razy, a i teraz w tle leci mi 5. odcinek). 
Trzymajcie się cieplutko. Papatki!

CREATED BY
MAYAKO
CREDIT: ART