piątek, 26 października 2018

Legends of Tomorrow - sezon 4 odcinek 1 [STRESZCZENIE I OPINIA]


22 października 2018 roku czasu amerykańskiego odbyła się premiera długo oczekiwanego przeze mnie serialu. Jak po tytule (i wcześniejszych postach) widać, chodzi oczywiście o "Legends of tomorrow". Szczerze przyznam się, że specjalnie nie spałam we wtorek w nocy, aby obejrzeć premierę o jej normalnej godzinie (nie muszę mówić jak to się skończyło). Pierwszy odcinek oglądałam dobre cztery razy - 3 razy po angielsku i raz z polskimi napisami (tylko po to żeby upewnić się czy zrozumiałam sens wypowiedzi bohaterów). Czy zawiodłam się na premierze? Oczywiście, że nie. Z tego sezonu oglądam na bieżąco dwa seriale: Legends of tomorrow i Supergirl; i moim zdaniem Legendy wypadają trochę lepiej od naszej kuzynki Supermana.

Uwaga, poniższy materiał zawiera streszczenie całego odcinka.

Przechodząc już do odcinka. Dostaliśmy coś czego wcześniej nie moglibyśmy się spodziewać. Z początku nasze Legendy wykonują swoją ostatnią misję ratowania linii czasowej, gdzie ratują The Beatles przed anachronizmem. Po tym wracają na statek, a załoga zaczyna narzekać, że robi się nudno i liczyli na walkę z magicznymi stworzeniami, które obiecał im Constantine (przypomnienie: po uwolnienie Mallusa, a następnie pokonaniu go, uwolniono inne istoty magiczne). Później pojawia się Ava, każe Legendom udać się do głównej siedzimy Biura Czasu, a tam... niespodzianka! Załoga Wavridera doczekała się uhonorowania medalami za naprawienie historii (którą przecież sami zniszczyli). I to ten moment, kiedy Sara Lance, Ray Palmer, Zari Tomaz, Mick Rory i Nate Heywood powinni odejść na "emeryturę" bo przecież co innego mogliby robić w historii? Jest też wspomnienie od Norze Darhk, która, jak powinniśmy pamiętać, dostała kamień czasu od Raya, a w tym sezonie uciekła z więzienia Biura Czasu, więc to jest pewne, że ta bohaterka będzie jakąś częścią obsady. Fani avalance też doczekali się miłych scen pomiędzy Sarą Lance, a Avą Sharpe. Gdy impreza niespodzianka trwała, te dwie panie ulotniły się z niej, aby Ava mogła "oprowadzić" naszą kapitan po siedzibie. Fakt faktem skończyły w mieszkaniu Avy, ale kogo by obchodziła jakaś siedziba Biura Czasu? Tutaj twórcy pokazują nam jak relacja ukochanego shipu pewnej części fanów się rozwinęła. Ale przewińmy część, kiedy Ava proponuje Sarze zamieszkanie razem (a zarówno bycie jej utrzymanką) i przejdźmy do głównego tematu odcinka - magicznych stworzeń.
W mieszkaniu Avy nagle pojawia się Constantine i mówi, że zło rośnie w siłę, a Sara powinna być gotowa na atak. Później zostawia kości, które robią za magiczną różdżkę w poszukiwaniu magicznych stworzeń. Długo nie musimy czekać, gdyż po kilku chwilach akcja przenosi się do miejsca pełnego miłości i początku rewolucji seksualnej w naszej historii - Woodstock, Nowy Jork, 1969 (czujecie tę datę?).
 Z początku rusza tam Ray z Zari w poszukiwaniu Nory. Ta dwójka korzystając z harcerskich zdolności Raya trafia na... trupa! Urzekł mnie tu komentarz Zari, która trafnie stwierdziła "to jest Nora, którą pamiętam", choć jestem ciekawa jaki twórcy mają pomysł na tą diabelską postać. Po tym krótkim incydencie na Woodstock przybywa Sara, a zaraz po niej Nate z Mickiem, którzy o problemach na linii czasowej dowiedzieli się z bardzo "miłego" spotkania z rodzicami Heywooda. Będąc w komplecie załoga odnajduje źródło problemów - stworzenie tak magiczne i utożsamiane z dobrem i miłością, że chce się wymiotować - jednorożca. Tak, oczy was nie mylą. Już w trailerze sezonu widzieliśmy z czym przyjdzie im się zmierzyć i znamy po części intencje naszego śnieżnobiałego rumaka z rogiem na czole. Legendy są świadkami zabójstwa kolejnego hipisa, a zarazem obrywają brokatem, co u czwórki z nich powoduje halucynacje (Sara była najsprytniejsza i zdołała się ukryć za Zari, ale szczerze jestem ciekawa jakie halucynacje miałaby nasza kapitan). Nic więc dziwnego, że Lance natychmiast udaje się do najodpowiedniejszej osoby - Johna Constantine'a. Jak można się domyślić, egzorcysta będzie odgrywać w tym sezonie naprawdę dużą rolę bo wątpię, aby zrobili z niego epizodystę. Gdy wracają na jakże magiczny Woodstock widzą pogrążoną w swoich halucynacjach drużynę Legend. Po tym zostaje nam tylko dowiedzenie się czegoś więcej o jednorożcu, zebranie materiałów do jego odesłania i... zwerbowanie potrzebnej do tego dziewicy, a raczej prawiczka, którym okazuje się Gary. Nie powiem, uwielbiam Adama Tsekhmana w tej roli. Naprawdę potrafi mnie rozśmieszyć. Rolą Gary'ego w odesłaniu jednorożca do piekła było robienie za przynętę. Co prawda plan naszych bohaterów troszkę się skomplikował, ale w końcu się udało, a jedyną stratą było... odgryzienie jednego z sutków Gary'ego. I na tym kończy się akcja z mitycznym koniem. Później Legendy, Constantine i Gary wracają do roku 2018 i mają czas na swoje normalne życie. Nate po akcji z halucynacją postanawia zbliżyć się do swojego ojca - Hanka; Ray i Zari rozmawiają chwilę o Norze, a następnie dziewczyna pokazuje geniuszowi swoją młodszą wersję wraz z jej mamą na placu zabaw, gdzie opowiada o jej zmaganiach z tym czy zmienić historię i zapobiec śmierci jej rodzinie, czy być prawdziwą legendą i tego nie robić. Nie wiadomo co robi Rory, ale za to swój wątek po raz kolejny dostaje Sara. Wraca do domu Avy, gdzie ma okrutne wyrzuty sumienia, że okłamuje swoją ukochaną. Dowiaduje się jednak, że Gary chlapnął farbę i Ava dowiedziała się o smoku, jak i jednorożcu, ale nie wini za to kapitan Wavridera, a jedynie czego się dowiaduje to tego, że dyrektor Sharpe nie ma z tym problemu (za wyjątkiem udziału Constantine'a, ale tego, że jest o niego zazdrosna, dowiedzieliśmy się już w trzecim sezonie). Niestety przez akcję z pojawieniem się magicznych istot kobiety nie zamieszkują razem, ale obiecują sobie, że jakoś znajdą sposób na normalne kontynuowanie ich związku (a to raczej nie powinien być problem z zegarkami, które posiada Biuro Czasu). 
Ostatnia scena pokazuje nam, że to z czym przyjdzie się zmierzyć drużynie Legend nie jest takie proste do pokonania. John zostaje delikatnie poturbowany przez kolejnego demona, a tym samym dostajemy zapowiedź sezonu, który będzie zawierał sporo mrocznych wątków. Już przed premierą było wiadome, że sama postać Constantine'a wprowadzi do serialu mroczny klimat i... podoba mi się to!


Dobra, koniec streszczania odcinka. Teraz przyszedł czas na opinię. Ogółem uważam, że premiera była nawet udana. Zaciekawił mnie motyw całego tego magicznego bajzlu, co wywołało uwolnienie Mallusa. Dziwnym zestawieniem jest połączenie humoru, czego w Legendach nigdy nie brakowało, z mroczną atmosferą, jaką wprowadzają istoty z innego świata. Oprócz tego nie mogę się oprzeć opinii scen Avalance. Każdy z moich znajomych wie, że mocno uwielbiam ten ship, ale sceny w pierwszy odcinku w dalszym ciągu wydają mi się... dość sztywne, ale liczę, że zarówno Caity Lotz, jak i Jes Macallan rozkręcą się w tej kwestii, a oglądanie ich razem na ekranie będzie tylko czystą przyjemnością. Kolejny odcinek przyniesie nam spotkanie z czarownicami z Salem. I mam nadzieję, że również się nie zawiodę. 


Zastanawiałam się czy nie robić też postów o Supergirl. Był to mój pierwszy serial z uniwersum i mam do niego pewien sentyment, a po obejrzeniu dwóch pierwszy odcinków uważam, że zapowiada się na całkiem ciekawy sezon. 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

CREATED BY
MAYAKO
CREDIT: ART