"Pięć lat temu sądziłem, że cię straciłem na zawsze. Nie ma takiej klątwy, która nas rozdzieli. Wyjdziesz za mnie?"
Czarownica 2 to kontynuacja przygód najokrutniejszej istoty, którą kiedykolwiek znał świat - Diaboliny. Od kochającej wszystko i wszystkich istoty przeistoczyła się w mrożącą krew w żyłach istotę, aby później pokochać człowieka, a przecież tak bardzo ich nienawidziła. Tak właśnie prezentowało się życie Diaboliny z pierwszej części filmu. Jak to wygląda w części drugiej? Przekonajcie się sami, co o tym uważam.
UWAGA: Recenzja może zawierać spoilery z filmu. Czytasz na własną odpowiedzialność.
Pierwsza część filmu była dla mnie naprawdę dobrze zrobiona. W końcu zrozumiałam jakie intencje miała Diabolina, aby rzucić klątwę na tak małą istotę, jaką była w czasach dzieciństwa Aurora. Ponadto znałam dwie wersje, a nawet trzy, tej historii. Pierwsza to oczywiście bajka "Śpiąca królewna", druga to film "Czarownica" i trzecia to książka o tym samym tytule, o której mało ludzi wie. Książka i film praktycznie niczym się nie różniły, jednak całkowicie odbiegały od tego, co prezentowała nam "Śpiąca królewna". Nic dziwnego, przecież po co skupiać się na złoczyńcach. Przechodząc już do samego filmu. Chciałabym się skupić na trzech kwestiach - historii, zdjęciach oraz grze aktorskiej. Nie ukrywam, że recenzja będzie zawierała dużo słów krytyki, ale na szczęście, nie aż tak dużo, jak można się po mnie spodziewać.
Historia (5/10): Zacznijmy może od najgorszej rzeczy w całym filmie (choć poczekajmy jeszcze do gry aktorskiej). Na początku nie rozumiałam dlaczego tworzą kolejną część historii, która zakończyła się w odpowiednim momencie. Mieliśmy szczęśliwe zakończenie, wyjście Diaboliny na prostą, miłość dwóch młodych osób. Stwierdziłam jednak, że jest coś bardzo istotnego w zamiarach twórców - pieniądze. Historia jest tak nijaka, tak poszarpana i z brakiem sensu, że zastanawiam się gdzie scenarzysta miał głowę, gdy to pisał. Nie chcę być aż tak krytyczna, ale pojawienie się nagle Dzieci Nocy jest dla mnie naprawdę szokiem. Zwłaszcza że wygląda na to, że nie mieszkały one aż tak daleko od Kniei. Powiecie mi teraz, że nie odczuwały potrzeby zajęcia się Diaboliną, kiedy ta została bez rodziców? Nawet jeżeli była kimś bardzo ważnym, niby? Tego nie potrafię zrozumieć. I to jest ta rzecz, która miała napędzać film, a tak naprawdę była... kwestią poboczną. Na pierwszy plan weszły intencje królowej Ingrith, aby pozbyć się magicznych stworzeń, a idealną okazją do tego był ślub jej syna, księcia Filipa, z królową Kniei Aurorą. Cudowne, prawda?
To właśnie to ciągnęło film i sprawiało, że jednak było warto na niego przyjść. No oprócz tego przyznam się bez bicia, że popłakałam się na kilku momentach. Twórcy mimo beznadziejnego układu fabuły potrafili w nią wpleść wzruszające sceny. Nadal się sobie dziwię, że potrafiłam uronić łzę na reakcję Diaboliny, na słowa królowej Ingrith, że teraz Aurora zazna prawdziwej rodziny i będzie jej córką (zapewne nie jedna matka zareagowałaby tak samo jak Diabolina). I tak mamy fabułę, która mimo swoich wad jakoś leciała i było fajnie. I co się stało? No mamy końcówkę filmu. Szykuje się ślub, magiczne stworzenia się zbierają, królowa chce się ich pozbyć, zlatują się Dzieci Nocy, i jeb! Trzeba wszystkich powybijać. I to nie było by złe, nastała w końcu wojna, ale wiecie co było najgorsze? Ślub! I to po tej bitwie. Naprawdę musieli się pobrać na trupach ich poddanych? Tego nie potrafię zrozumieć, a końcowa scena zepsuła całe dobre zdanie, jakie miałam o filmie.
Zdjęcia (9/10): Disney'owi chyba nigdy nie odmówiłam dobrych zdjęć, pracy kamery, efektów specjalnych i muzyki. To w końcu cechuje to studio. Dużo na ten temat się nie wypowiem, gdyż wszystko było bardzo dobrze skomponowane i w jakimś stopniu ratowało zły scenariusz. Jestem też pod wrażeniem charakteryzacji Diaboliny, jak i innych Dzieci Nocy. To coś, co w tym filmie kocham nad życie.
Gra aktorska (8/10): Zazwyczaj na koniec pozostawiam najlepsze rzeczy, ale nie tym razem. Najlepiej mogę się wypowiedzieć na temat Angeliny Jolie, która wciela się oczywiście w rolę Diaboliny. To chyba nie jest dziwne, że uważam, iż jej kreacja głównej "antybohaterki" była wzniesiona na wyżyny kunsztu, jaki Jolie z pewnością posiada. Moim zdaniem to właśnie jej udział podnosi rangę filmu. Oprócz niej muszę pogratulować Michelle Pfeiffer, która wcieliła się w królową Ingrith. Obie panie mają już za sobą ogrom produkcji i wiedzą jak grać, aby zadowolić widza. Niestety nie mogę powiedzieć tego samego o Elle Fanning i Harrisie Dickinsonie (Aurora i Filip). Młodzi aktorzy zawiedli mnie po całej linii. Jak Fanning wybaczyłam jej kiepską grę jeszcze w pierwszej części, tak po pięciu latach myślałam, że zdoła choć trochę naprawić swój błąd i się douczyć. Jej kreacja Aurory była tak nijaka, że trudno będzie ją zapamiętać. Do tego wiecznie ta sama twarz, choć bohaterka miała być teoretycznie pozytywna i radosna. Sam Riley jako Diaval jak zawsze wzbudzał uśmiech na mojej twarzy. Jego głupkowate sceny, gdzie aktor potrafił grać twarzą, jak i ciałem, były tymi, które zapamięta się na długi czas.
Podsumowując to wszystko. Film nie był taki, jaki się spodziewałam, ale jednocześnie nie mogę nazwać go najgorszym. Pomimo kiepskiej fabuły i kilku innych defektów, muszę przyznać mu dobrą ocenę. Nie ukrywam, że jest ona w większości podyktowana grą aktorską i udziałem samej Angeliny Jolie, którą szanuję i kocham produkcje z jej udziałem.
Końcowa ocena: 7,5/10
Piosenka postu:
Przypominam. Powyższy tekst jest tylko moją subiektywną opinią na temat danej produkcji. Nie narzucam jej innym, a jednie dzielę się swoją.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz